Sory że tak długo nie pisałam ale jakoś nie mam weny...Wycieczka była super!!! Pozdro dla wszystkich którzy na niej byli oprócz Wiktora i Bercika...I calej IG1. Najwieszka pozdrowienia dla moich najlepszych psiapsiółek czyli:
Asiuni!!!!!!:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*
Świstaczka:*:*:*:*:*:*:*:*:*
Papusia:*:*:*:*:*:*:*
Molka:*:*:*:*:*:*:*:*
piątek, 9 listopada 2007
niedziela, 4 listopada 2007
Szkoła...
Jutro do szkoły...W tym tygodniu mam 3 sprawdziany w ciągu 2 dni!!! Nie wytrzymam!!! Pozdrowienia dla wszystkich zwłaszcza dla Asiuni:*:*:*,Paulisi:*:*:*,Papuga:*:*:*,Świstusia:*:*:* i dla wszystkich, który mojego bloga skomenntowali, albo chociaż odwiedzili:*:*:*
sobota, 3 listopada 2007
"Dentysta"
W mieście Scaryplace niegdyś był ogromny cmentarz. Wyburzono go i na jego miejscu postawiono nowoczesne bloki. W jednym z nich prowadził swój prywatny gabinet pewien dentysta (J.Walter). Jednak od niedawna jego pacjenci zaczęli znikać w niewyjaśnionych okolicznościach.
Sprawą Waltera zainteresowała się zawsze wszystkiego ciekawa agentka specjalna (Jose Carter).I postanowiła zapisać się do pana Waltera na wizytę.
Kiedy Jose weszła do budynku nie zauważyła nic szczególnego. Przychodnia była schludna i ładnie urządzona. Usiadła na miękkim fotelu i czekała na swoją kolej. Dziwiła ją jednak jedna rzecz. Dlaczego w przychodni oprócz niej i sekretarki nie było nikogo?
- Przepraszam! Nazywam się Jose Carter. Byłam na dzisiaj umówiona.
- Ach tak. Witam serdecznie.
- Mogę panią o coś spytać?
- Proszę.
- Dlaczego nie ma tutaj nikogo oprócz mnie?
- Pan Walter przyjmuje tylko jedną osobę dziennie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Nie widuję osób po zakończeniu zabiegu.
- Jak to?
- Kończę pracę o 19.00, a pan Walter prosi mnie żebym na niego nie czekała.
- I tak jest zawsze?
- Kiedyś tak nie było. Ta przychodnia pełna była ludzi. Z gabinetu wszyscy wychodzili uśmiechnięci.
- Czy wie pani co się stało?
- Podejrzewam...
Nagle odezwał się głos zza drzwi.
- Pani Jose Carter proszona o wejście do gabinetu. Pani Jose Carter proszona o wejście do gabinetu. Pani Jos...
- Dobrze już idę!!
Powiedziała tylko sekretarce do widzenia i powolnym krokiem weszła do sali.
- Dzień dobry p. Walter.
Ten nie zaszczycił jej nawet jednym słowem. Wskazał ręką fotel. Agentka usiadła i rozejrzała się. Wszystko wyglądało normalnie. I wtedy dentysta po raz pierwszy się do niej odezwał.
- Teraz podam pani narkozę. Proszę się nie bać to nie będzie bolało.
Miał ochrypły głos, a słowa wymawiał jak wyuczoną wcześniej formułkę. Wziął strzykawkę i delikatnie ukłuł Jose w przedramię.
- Jaka to narkoza?
- Zobaczy pani.
Kobieta poczuła jak całe jej ciało powoli zaczyna drętwieć.
- Czy czuje pani to ukłucie?
Spytał i delikatnie ukłuł ją igłą.
- Mhm...
- To dobrze.
- Proszę mnie wypuścić! Co to jest? Dlaczego ja wszystko czuję? Dlaczego wciąż jestem wszystkiego świado..
Nie mogła więcej się odezwać, ponieważ całą zdrętwiała. Zauważyła, że źrenice pana Waltera zaczynały robić się czarne. Próbowała się ruszyć lub krzyknąć. Dentysta odwrócił się i wziął kleszcze. Podszedł do Jose i powoli wyrwał jej zęba delektując się jej bólem. Dziewczyna gdyby tylko mogła krzyczałaby na cały głos. Walter zabrał się za następnego zęba. Po około godzinie nie miał już co wyrywać. Wziął jej zęby i schował je do małego pudełeczka. Podszedł do drzwi stojących tuż za nim, otworzył je i wyjął ze środka nóż. Odpiął guziki w bluzce ofiary i zaczął nacinać jej skórę. Po chwili na klatce piersiowej dziewczyny pojawił się pentagram. Potem następny. Kiedy całe ciało Josie pokryły krwawe znaki, wziął ją na ręce i zaczął iść w stronę tych przerażających drzwi. Oczom dziewczyny ukazał się ołtarz. Na ścianach oprócz powypisywanych krwią słów były poprzyklejane zęby i zdjęcia ludzi, do których należały. Na środku pomieszczenia zauważyła studnię wypełnioną zielonkawym, bulgocącym płynem.
- Kwas siarkowy. Nic nie poczujesz. Chociaż... Nie będę Cię oszukiwał. Będziesz czuła wszystko.
Wrzucił ją a jej ciało powoli zaczęło się rozpuszczać...Nieporuszony Walter powiedział tylko:
- Oto Twoja kolejna ofiara mój Panie...
P.S Ciekawość nie zawsze popłaca...
THE END
Handzia
Sprawą Waltera zainteresowała się zawsze wszystkiego ciekawa agentka specjalna (Jose Carter).I postanowiła zapisać się do pana Waltera na wizytę.
Kiedy Jose weszła do budynku nie zauważyła nic szczególnego. Przychodnia była schludna i ładnie urządzona. Usiadła na miękkim fotelu i czekała na swoją kolej. Dziwiła ją jednak jedna rzecz. Dlaczego w przychodni oprócz niej i sekretarki nie było nikogo?
- Przepraszam! Nazywam się Jose Carter. Byłam na dzisiaj umówiona.
- Ach tak. Witam serdecznie.
- Mogę panią o coś spytać?
- Proszę.
- Dlaczego nie ma tutaj nikogo oprócz mnie?
- Pan Walter przyjmuje tylko jedną osobę dziennie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Nie widuję osób po zakończeniu zabiegu.
- Jak to?
- Kończę pracę o 19.00, a pan Walter prosi mnie żebym na niego nie czekała.
- I tak jest zawsze?
- Kiedyś tak nie było. Ta przychodnia pełna była ludzi. Z gabinetu wszyscy wychodzili uśmiechnięci.
- Czy wie pani co się stało?
- Podejrzewam...
Nagle odezwał się głos zza drzwi.
- Pani Jose Carter proszona o wejście do gabinetu. Pani Jose Carter proszona o wejście do gabinetu. Pani Jos...
- Dobrze już idę!!
Powiedziała tylko sekretarce do widzenia i powolnym krokiem weszła do sali.
- Dzień dobry p. Walter.
Ten nie zaszczycił jej nawet jednym słowem. Wskazał ręką fotel. Agentka usiadła i rozejrzała się. Wszystko wyglądało normalnie. I wtedy dentysta po raz pierwszy się do niej odezwał.
- Teraz podam pani narkozę. Proszę się nie bać to nie będzie bolało.
Miał ochrypły głos, a słowa wymawiał jak wyuczoną wcześniej formułkę. Wziął strzykawkę i delikatnie ukłuł Jose w przedramię.
- Jaka to narkoza?
- Zobaczy pani.
Kobieta poczuła jak całe jej ciało powoli zaczyna drętwieć.
- Czy czuje pani to ukłucie?
Spytał i delikatnie ukłuł ją igłą.
- Mhm...
- To dobrze.
- Proszę mnie wypuścić! Co to jest? Dlaczego ja wszystko czuję? Dlaczego wciąż jestem wszystkiego świado..
Nie mogła więcej się odezwać, ponieważ całą zdrętwiała. Zauważyła, że źrenice pana Waltera zaczynały robić się czarne. Próbowała się ruszyć lub krzyknąć. Dentysta odwrócił się i wziął kleszcze. Podszedł do Jose i powoli wyrwał jej zęba delektując się jej bólem. Dziewczyna gdyby tylko mogła krzyczałaby na cały głos. Walter zabrał się za następnego zęba. Po około godzinie nie miał już co wyrywać. Wziął jej zęby i schował je do małego pudełeczka. Podszedł do drzwi stojących tuż za nim, otworzył je i wyjął ze środka nóż. Odpiął guziki w bluzce ofiary i zaczął nacinać jej skórę. Po chwili na klatce piersiowej dziewczyny pojawił się pentagram. Potem następny. Kiedy całe ciało Josie pokryły krwawe znaki, wziął ją na ręce i zaczął iść w stronę tych przerażających drzwi. Oczom dziewczyny ukazał się ołtarz. Na ścianach oprócz powypisywanych krwią słów były poprzyklejane zęby i zdjęcia ludzi, do których należały. Na środku pomieszczenia zauważyła studnię wypełnioną zielonkawym, bulgocącym płynem.
- Kwas siarkowy. Nic nie poczujesz. Chociaż... Nie będę Cię oszukiwał. Będziesz czuła wszystko.
Wrzucił ją a jej ciało powoli zaczęło się rozpuszczać...Nieporuszony Walter powiedział tylko:
- Oto Twoja kolejna ofiara mój Panie...
P.S Ciekawość nie zawsze popłaca...
THE END
Handzia

Jestem dumna:)
Jestem dumna z tego, że już mam pierwszego komentarza:) I mojego bloga odwiedziło już całę 10 osób:P
piątek, 2 listopada 2007
"Piątek 13"
Uwaga! Historia wzięta z www.strachy-na-lachy.blog.onet.pl
Myślisz, że wywoływanie duchów w piątek 13 to świetna zabawa? Owszem ale tylko dla tych którzy się na tym znają i wiedzą co robić w dziwnych sytuacjach. Niby nic się strasznego nie może stać bo duchy nie istnieją. Ale czy na pewno? Ten kto się nie boi może bardziej na tym cierpieć niż ten kto ze strachu ucieka.
Były takie cztery osoby, które nie bały się niczego. Uważały, że nic nie może im się stać. Pierwszą z nich była Lisa. Długowłosa brunetka o ciemnych oczach. Druga to Rose, blondynka bez poczucia humoru. Wyglądała zawsze jak lalka barbi. Trzecią osobą był Alex. Chłopak za którym latała duże grupka dziewczyn a kolejną osobą był Gareth jego najwierniejszy przyjaciel i towarzysz. Wszyscy chodzili do jednej klasy 2 gimnazjum.
Pewnego dnia a wydarzyło się to w piętek 13 postanowili wywoływać duchy. Myśleli, że to świetna zabawa dla wszystkich. Umówili się w domu Lisy ponieważ w tym czasie jej rodziców nie było. Jej dom to była duża willa na stoku góry z widokiem na całe miasto.
Nagle do drzwi rozległ się dzwonek. Lisa zeszła i otworzyła duże białe drzwi. Na progu stał listonosz. Zdziwiona wzięła od niego przesyłkę i otworzyła kopertę. W środku jednak była tylko kartka z napisem: NIE BAWCIE SIĘ W TAKIE RZECZY SMARKACZE. Dziewczyna zignorowała wiadomość. Dzwonek do drzwi rozległ się ponownie.
- Siema – To był Alex, Gareth i Rose.
- Macie potrzebne rzeczy? – Zapytał Lisa i w tym momencie Alex wyjął zza pleców duży pełen jakichś rzeczy plecak – Dobra chodźcie – I wpuściła ich do środka.
Weszli do dużego okrągłego pokoju, który służył jako sala balowa. Na środku ustawili planszę z liczbami i alfabetu oraz z napisami. Piekło, niebo, czyściec, inne miejsce oraz tak, nie, nie wiem… Służącej do kontaktu z duchem.
Na dworze było już ciemno. Ale i tak dla uzyskania większego efektu zasłonili zasłony i w całym pokoju ustawili zapalone świece. Siedli na środku, chwycili się za ręce i zaczęli.
- Duchu… Właśnie jakiego ducha wywołujemy? – Przerwał Alex… Wszyscy zastanowili się chwilę.
- Niech będzie Stalin…
- Nie – Zaprzeczyła Lisa – Nie ma takiego efektu skoro on mówi po Rosyjsku. Mam lepszy pomysł. Mama opowiadała mi kiedyś historię tego domu, która mówiła, że została tutaj zabita dziewczyna o imieniu Rebeca. Rodzice ją zabili. Może ją przywołamy? W końcu jesteś w miejscu gdzie ją zabito – Uśmiechnęła się gdy wszyscy się zgodzili. Więc Lica zaczęła: Mała Rebeco słyszysz nas? Jeśli tak to porusz kamieniem na tarczy – Wszyscy patrzeli na kamień umieszczony na środku tarczy, który nawet nie drgnął.
- To nie ma sensu – Powiedziała Rose.
- Zamknij się – Rzekł Alex – Lisa powtórzmy to jeszcze parę razy…
- Mała Rebeco słyszysz nas? Jeśli tak to porusz kamieniem… Mała Rebeco jesteś w śród nas? Jeśli tak to porusz kamieniem… - W pewnym momencie drzwi zaczęły się powoli uchylać – Weszła – Powiedziała Lisa spokojnie patrząc na przerażone twarze swoich przyjaciół – Mała Rebeco jeśli jesteś wśród nas porusz kamieniem – I w tym momencie kamień delikatnie podskoczył do góry – Już jest tutaj.
- Ładna sztuczka – Uśmiechnęła się Rose – Kto tym steruje?
- Cicho bądź głupia – Uspokoiła ją Lisa – Mała Rebeco wybaczasz nam, że cię wezwaliśmy? – Kamień poruszył się i zaczął powoli przesuwać na pole NIE WIEM – Mała Rebeco… - Ale za nim Lisa dokończyła kamień zaczął się przesuwać po kolejnych literach…
P…O C...O M…N…I…E W…E…Z…W…A…L…I…Ś…C…I…E?
- Chcemy a tobą porozmawiać – Powiedziała Rose – Kamień znowu zaczął się poruszać
D…O…B…R….Z…E W…I…E…C S…Ł…U…C…H…A…M.
- Skąd przybyłaś do nas? – Powiedział Gareth: Kamień przesunął się na pole z napisem INNE MIEJSCE
- Jakie to miejsce? – Powiedziała Rose.
S….T…Ą….D
- Jaśniej możesz? – Powiedział Alex.
Z T…E…G…O D…O…M…U
- Miło nam, że przyszłaś z nami porozmawiać – Rzekła Rose i w tym momencie na ramieniu poczuła czyjąś rękę, lodowatą i zimną. Podskoczyła do góry i pisnęła.
C…Z…E…G…O S…I…E B…O…I…S…Z?
- Przestraszyłaś mnie…
C…H…C…I…A…Ł…A…M C…I T…Y…L…K…O P…O…D…Z…I…Ę…K…O…W…A…Ć
- Przepraszam… Jak zginęłaś?
S…P…A…Ł…A…M
- Zabili cię rodzice! – Powiedział Gareth
N…I…E
- Zabili cię gdy spałaś…
N…I…E…P…R…A…W…D…A…
W tym momencie kilka świeczek w głębi pokoju zgasło… Przyjaciele ujrzeli w mroku jakiś błysk i widzieli jak cos się tam porusza.
- Dobra Lisa przestań to nie jest już śmieszne – Powiedziała Rose.
- Ale przecież nic nie robię – Upierała się dziewczyna.
- Kto z was próbuje nas nabrać! – Wstała.
- Ja nie… - Powiedział Gareth patrząc w ciemny kont.
- Ja też nie… - Rzekł po chwili Alex.
- W takim razie…
- To coś tutaj jest naprawdę… - Dokończyła Lisa – Mała Rececko przepraszamy cię za to.
A C…O W…I…E…C…I…E N…A T…E…N T…E…M…A…T
- Tylko tyle, że zamordowali cię rodzice.
O…N…I T…E…G…O N…I…E Z…R…O…B…I…L…I
- Niech będzie tak ja ty uważasz ale dlaczego zgasiłaś świeczki?
B…O…J…Ę S…I…Ę Ś…W…I…A…T…Ł…A
- Możesz się nam ukazać? – Powiedział Gareth. Kamień przesunął się na słowo TAK – Takim razie to uczyń. Wszyscy ze strachem patrzeli w ciemny kąt z którego zaczęła wyłaniać się postać małej dziewczynki. Nie była wcale taka mała. Miała z niespełna 14 lat. Ubrana była w białą piżamę. Jej długie czarne włosy zakrywały połowę twarzy. - Nikt nigdy nie chciał żebym się mu ukazała – Powiedziała tym razem a nie przesuwała kamieniem po planszy.
- Mam nadzieję, że nie zakłócamy twojego spokoju – Dziewczynka spojrzała na Lise.
- Nikt go nie zakłóca bo ja nie mam spokoju… Cały czas tkwię w tym domu z którego nie mogę wyjść…
- Jak możemy ci pomóc? – Powiedział Gareth. Rebeca z zaciekawieniem spojrzała na niego.
- Mi nie da się pomóc…
- Musimy cię odwołać… - Rzekła Lisa.
- NIE! – Krzyknęła – Nie wolno wam.
- Dlaczego? – Zdziwił się Alex.
- Bo trafię do piekła…
- Ale nie możemy cię tutaj zostawić…
Dziewczynka zaczęła się śmiać.
- To ja was nie mogę tutaj zostawić… - Spojrzała na Alexa.
- Co masz na myśli?
- Musicie zginąć…
- Mała Rebeco odwołujemy cię – Zaczęła mówić Lisa a w jej ślady poszła cała reszta – Mała Rebeco odwołujemy cię.
- I myślicie, że to coś da? Jesteście w błędzie. Rebeka podeszła do Rose po czym wbiła jej od tyłu rękę w kark. Jednym pociągnięciem wyrwała jej kręgosłup. Rose padła na ziemię. Przerażeni zaczęli uciekać.
Pobiegli do wyjścia ale drzwi były zamknięte. Próbowali otwierać okna ale na próżno.
- Nie uciekniecie mi – Powiedziała dziewczynka wchodząc do dużego i okrągłego przedpokoju gdzie na środku stała trójka przyjaciół. Rebeca miała dłonie i piżamę umazaną we krwi. Sunęła do niech powoli nie dotykając swoimi bosymi stópkami podłogi.
- Czemu to robisz? – Zawołała Lisa – Zabiłaś Rose – Zaczęła płakać.
- Nie zadziera się z duchami a szczególnie z tymi złymi – Była już pół metra od nich. Przestała się przesuwać.
Zakrwawioną dłonią chwyciła szyję Garetha. Chłopak uniósł się nad podłogę i zaczął wierzgać nogami dusząc się. Lisa próbowała uderzyć ducha w rękę ale jej ręka przechodziła przez jej. Nie umiała jej dotknąć. Zaczęła wyrywać Garetha, który zrobił się cały czerwony. Lisa i Alex nie dawali rady uratować Gareth który po chwili martwy padł na podłogę. Rebeca spojrzała na Alexa i dwa palce wbiła mu w oczy po czym skręciła mu kark.
- Ty demonie! – Zaczęła płakać Lisa – Zabiłaś go! Zabiłaś ich! – Pochyliła się nad Alexem i położyła sobie jego głowę na kolanach.
- Aż tak się tym przejmujesz? Twoje serce jest puste. Bez żadnego strachu, emocji. Tak nie może być – Powiedziała Rebeca. Nagle zamek w drzwiach zaczął się przekręcać. Lisa odwróciła głowę w kierunku ich i do środka weszli jej rodzice. Gdy dziewczynka odwróciła głowę powrotem ducha już nie było. Z jej kolan zniknął Alex jak i Gareth, który chwilkę temu leżał obok martwy.
- Co ty Lisa wyrabiasz tutaj zapłakana na kolanach – Powiedziała matka próbując pomóc córce wstać.
- Nic przewróciłam się – Przez chwilę Lisie wydawało się, że to tylko był sen.
- Idź już spać – Dziewczynka poszła na górę i od razu wskoczyła do łóżka.
- Co zrobiłaś z ich ciałami? – Powiedziała gdy na jej łóżku usiadła Rebeca.
- Nic są tutaj spójrz pod łóżko – Lisa nachyliła się i podniosła prześcieradło. Trzy leżące obok ciebie ciała jej przyjaciół – Jeszcze nie rozumiesz? – Powiedziała Rebeca.
- Nic nie rozumie! Zabiłaś ich dlaczego mnie nie zabijesz?
- Bo nie chcę… A ich dusze mi są potrzebne aby zabrały mnie i pokazały drogę do nieba.
- Ty na niebo nie zasługujesz. Powinnaś się smażyć w piekle.
- Ha ha ha… Nie będę się smażyć – Lisa spojrzała na nią – Wyjrzyj przez okno – Lisa spojrzała i spostrzegła, że widzi swoich przyjaciół trzymających się za rękę. Na chwile odwrócili się do niej. Lisa uśmiechnęła się. Nagle spostrzegła biegnącą w ich kierunku dziewczynę w białej sukni. To była Rebeca. Lisa usiadła na łóżku. Spojrzała pod nie ale ciał już nie było. Wykręciła numer Alexa w słuchawce odezwała się jego mama. Lisa poprosiła chłopaka ale jego matka stwierdziła, że jeszcze go nie ma. Tak samo było u Rose i Gareth.
- A więc odeszli… - Powiedziała cicho.
THE END
Myślisz, że wywoływanie duchów w piątek 13 to świetna zabawa? Owszem ale tylko dla tych którzy się na tym znają i wiedzą co robić w dziwnych sytuacjach. Niby nic się strasznego nie może stać bo duchy nie istnieją. Ale czy na pewno? Ten kto się nie boi może bardziej na tym cierpieć niż ten kto ze strachu ucieka.
Były takie cztery osoby, które nie bały się niczego. Uważały, że nic nie może im się stać. Pierwszą z nich była Lisa. Długowłosa brunetka o ciemnych oczach. Druga to Rose, blondynka bez poczucia humoru. Wyglądała zawsze jak lalka barbi. Trzecią osobą był Alex. Chłopak za którym latała duże grupka dziewczyn a kolejną osobą był Gareth jego najwierniejszy przyjaciel i towarzysz. Wszyscy chodzili do jednej klasy 2 gimnazjum.
Pewnego dnia a wydarzyło się to w piętek 13 postanowili wywoływać duchy. Myśleli, że to świetna zabawa dla wszystkich. Umówili się w domu Lisy ponieważ w tym czasie jej rodziców nie było. Jej dom to była duża willa na stoku góry z widokiem na całe miasto.
Nagle do drzwi rozległ się dzwonek. Lisa zeszła i otworzyła duże białe drzwi. Na progu stał listonosz. Zdziwiona wzięła od niego przesyłkę i otworzyła kopertę. W środku jednak była tylko kartka z napisem: NIE BAWCIE SIĘ W TAKIE RZECZY SMARKACZE. Dziewczyna zignorowała wiadomość. Dzwonek do drzwi rozległ się ponownie.
- Siema – To był Alex, Gareth i Rose.
- Macie potrzebne rzeczy? – Zapytał Lisa i w tym momencie Alex wyjął zza pleców duży pełen jakichś rzeczy plecak – Dobra chodźcie – I wpuściła ich do środka.
Weszli do dużego okrągłego pokoju, który służył jako sala balowa. Na środku ustawili planszę z liczbami i alfabetu oraz z napisami. Piekło, niebo, czyściec, inne miejsce oraz tak, nie, nie wiem… Służącej do kontaktu z duchem.
Na dworze było już ciemno. Ale i tak dla uzyskania większego efektu zasłonili zasłony i w całym pokoju ustawili zapalone świece. Siedli na środku, chwycili się za ręce i zaczęli.
- Duchu… Właśnie jakiego ducha wywołujemy? – Przerwał Alex… Wszyscy zastanowili się chwilę.
- Niech będzie Stalin…
- Nie – Zaprzeczyła Lisa – Nie ma takiego efektu skoro on mówi po Rosyjsku. Mam lepszy pomysł. Mama opowiadała mi kiedyś historię tego domu, która mówiła, że została tutaj zabita dziewczyna o imieniu Rebeca. Rodzice ją zabili. Może ją przywołamy? W końcu jesteś w miejscu gdzie ją zabito – Uśmiechnęła się gdy wszyscy się zgodzili. Więc Lica zaczęła: Mała Rebeco słyszysz nas? Jeśli tak to porusz kamieniem na tarczy – Wszyscy patrzeli na kamień umieszczony na środku tarczy, który nawet nie drgnął.
- To nie ma sensu – Powiedziała Rose.
- Zamknij się – Rzekł Alex – Lisa powtórzmy to jeszcze parę razy…
- Mała Rebeco słyszysz nas? Jeśli tak to porusz kamieniem… Mała Rebeco jesteś w śród nas? Jeśli tak to porusz kamieniem… - W pewnym momencie drzwi zaczęły się powoli uchylać – Weszła – Powiedziała Lisa spokojnie patrząc na przerażone twarze swoich przyjaciół – Mała Rebeco jeśli jesteś wśród nas porusz kamieniem – I w tym momencie kamień delikatnie podskoczył do góry – Już jest tutaj.
- Ładna sztuczka – Uśmiechnęła się Rose – Kto tym steruje?
- Cicho bądź głupia – Uspokoiła ją Lisa – Mała Rebeco wybaczasz nam, że cię wezwaliśmy? – Kamień poruszył się i zaczął powoli przesuwać na pole NIE WIEM – Mała Rebeco… - Ale za nim Lisa dokończyła kamień zaczął się przesuwać po kolejnych literach…
P…O C...O M…N…I…E W…E…Z…W…A…L…I…Ś…C…I…E?
- Chcemy a tobą porozmawiać – Powiedziała Rose – Kamień znowu zaczął się poruszać
D…O…B…R….Z…E W…I…E…C S…Ł…U…C…H…A…M.
- Skąd przybyłaś do nas? – Powiedział Gareth: Kamień przesunął się na pole z napisem INNE MIEJSCE
- Jakie to miejsce? – Powiedziała Rose.
S….T…Ą….D
- Jaśniej możesz? – Powiedział Alex.
Z T…E…G…O D…O…M…U
- Miło nam, że przyszłaś z nami porozmawiać – Rzekła Rose i w tym momencie na ramieniu poczuła czyjąś rękę, lodowatą i zimną. Podskoczyła do góry i pisnęła.
C…Z…E…G…O S…I…E B…O…I…S…Z?
- Przestraszyłaś mnie…
C…H…C…I…A…Ł…A…M C…I T…Y…L…K…O P…O…D…Z…I…Ę…K…O…W…A…Ć
- Przepraszam… Jak zginęłaś?
S…P…A…Ł…A…M
- Zabili cię rodzice! – Powiedział Gareth
N…I…E
- Zabili cię gdy spałaś…
N…I…E…P…R…A…W…D…A…
W tym momencie kilka świeczek w głębi pokoju zgasło… Przyjaciele ujrzeli w mroku jakiś błysk i widzieli jak cos się tam porusza.
- Dobra Lisa przestań to nie jest już śmieszne – Powiedziała Rose.
- Ale przecież nic nie robię – Upierała się dziewczyna.
- Kto z was próbuje nas nabrać! – Wstała.
- Ja nie… - Powiedział Gareth patrząc w ciemny kont.
- Ja też nie… - Rzekł po chwili Alex.
- W takim razie…
- To coś tutaj jest naprawdę… - Dokończyła Lisa – Mała Rececko przepraszamy cię za to.
A C…O W…I…E…C…I…E N…A T…E…N T…E…M…A…T
- Tylko tyle, że zamordowali cię rodzice.
O…N…I T…E…G…O N…I…E Z…R…O…B…I…L…I
- Niech będzie tak ja ty uważasz ale dlaczego zgasiłaś świeczki?
B…O…J…Ę S…I…Ę Ś…W…I…A…T…Ł…A
- Możesz się nam ukazać? – Powiedział Gareth. Kamień przesunął się na słowo TAK – Takim razie to uczyń. Wszyscy ze strachem patrzeli w ciemny kąt z którego zaczęła wyłaniać się postać małej dziewczynki. Nie była wcale taka mała. Miała z niespełna 14 lat. Ubrana była w białą piżamę. Jej długie czarne włosy zakrywały połowę twarzy. - Nikt nigdy nie chciał żebym się mu ukazała – Powiedziała tym razem a nie przesuwała kamieniem po planszy.
- Mam nadzieję, że nie zakłócamy twojego spokoju – Dziewczynka spojrzała na Lise.
- Nikt go nie zakłóca bo ja nie mam spokoju… Cały czas tkwię w tym domu z którego nie mogę wyjść…
- Jak możemy ci pomóc? – Powiedział Gareth. Rebeca z zaciekawieniem spojrzała na niego.
- Mi nie da się pomóc…
- Musimy cię odwołać… - Rzekła Lisa.
- NIE! – Krzyknęła – Nie wolno wam.
- Dlaczego? – Zdziwił się Alex.
- Bo trafię do piekła…
- Ale nie możemy cię tutaj zostawić…
Dziewczynka zaczęła się śmiać.
- To ja was nie mogę tutaj zostawić… - Spojrzała na Alexa.
- Co masz na myśli?
- Musicie zginąć…
- Mała Rebeco odwołujemy cię – Zaczęła mówić Lisa a w jej ślady poszła cała reszta – Mała Rebeco odwołujemy cię.
- I myślicie, że to coś da? Jesteście w błędzie. Rebeka podeszła do Rose po czym wbiła jej od tyłu rękę w kark. Jednym pociągnięciem wyrwała jej kręgosłup. Rose padła na ziemię. Przerażeni zaczęli uciekać.
Pobiegli do wyjścia ale drzwi były zamknięte. Próbowali otwierać okna ale na próżno.
- Nie uciekniecie mi – Powiedziała dziewczynka wchodząc do dużego i okrągłego przedpokoju gdzie na środku stała trójka przyjaciół. Rebeca miała dłonie i piżamę umazaną we krwi. Sunęła do niech powoli nie dotykając swoimi bosymi stópkami podłogi.
- Czemu to robisz? – Zawołała Lisa – Zabiłaś Rose – Zaczęła płakać.
- Nie zadziera się z duchami a szczególnie z tymi złymi – Była już pół metra od nich. Przestała się przesuwać.
Zakrwawioną dłonią chwyciła szyję Garetha. Chłopak uniósł się nad podłogę i zaczął wierzgać nogami dusząc się. Lisa próbowała uderzyć ducha w rękę ale jej ręka przechodziła przez jej. Nie umiała jej dotknąć. Zaczęła wyrywać Garetha, który zrobił się cały czerwony. Lisa i Alex nie dawali rady uratować Gareth który po chwili martwy padł na podłogę. Rebeca spojrzała na Alexa i dwa palce wbiła mu w oczy po czym skręciła mu kark.
- Ty demonie! – Zaczęła płakać Lisa – Zabiłaś go! Zabiłaś ich! – Pochyliła się nad Alexem i położyła sobie jego głowę na kolanach.
- Aż tak się tym przejmujesz? Twoje serce jest puste. Bez żadnego strachu, emocji. Tak nie może być – Powiedziała Rebeca. Nagle zamek w drzwiach zaczął się przekręcać. Lisa odwróciła głowę w kierunku ich i do środka weszli jej rodzice. Gdy dziewczynka odwróciła głowę powrotem ducha już nie było. Z jej kolan zniknął Alex jak i Gareth, który chwilkę temu leżał obok martwy.
- Co ty Lisa wyrabiasz tutaj zapłakana na kolanach – Powiedziała matka próbując pomóc córce wstać.
- Nic przewróciłam się – Przez chwilę Lisie wydawało się, że to tylko był sen.
- Idź już spać – Dziewczynka poszła na górę i od razu wskoczyła do łóżka.
- Co zrobiłaś z ich ciałami? – Powiedziała gdy na jej łóżku usiadła Rebeca.
- Nic są tutaj spójrz pod łóżko – Lisa nachyliła się i podniosła prześcieradło. Trzy leżące obok ciebie ciała jej przyjaciół – Jeszcze nie rozumiesz? – Powiedziała Rebeca.
- Nic nie rozumie! Zabiłaś ich dlaczego mnie nie zabijesz?
- Bo nie chcę… A ich dusze mi są potrzebne aby zabrały mnie i pokazały drogę do nieba.
- Ty na niebo nie zasługujesz. Powinnaś się smażyć w piekle.
- Ha ha ha… Nie będę się smażyć – Lisa spojrzała na nią – Wyjrzyj przez okno – Lisa spojrzała i spostrzegła, że widzi swoich przyjaciół trzymających się za rękę. Na chwile odwrócili się do niej. Lisa uśmiechnęła się. Nagle spostrzegła biegnącą w ich kierunku dziewczynę w białej sukni. To była Rebeca. Lisa usiadła na łóżku. Spojrzała pod nie ale ciał już nie było. Wykręciła numer Alexa w słuchawce odezwała się jego mama. Lisa poprosiła chłopaka ale jego matka stwierdziła, że jeszcze go nie ma. Tak samo było u Rose i Gareth.
- A więc odeszli… - Powiedziała cicho.
THE END

Wolne...
Na szczęście jest weekend, bo nie wiem czy wytrzymałabym w tej szkole...Jak podobają się wam moje opowieści? Czekam na komenty i bardzo serdecznie pozdrawiam Asiunię:*:*:*, Molka:*:*:*, Papuske:*:*:*, Swistaka:*:*:*,Julcie:*, Ade:*, Ole:*, Paulisie K:*:*:*, Paulisie S:* i nie wiem czy o kims nie zapomnialam:P Jak tak to pozdrawiam jeszcz serdeczniej:*:*:*
"Cmentarzysko"
1707 r.
- Co ty robisz?! To nie tak miało być? Dlaczego ją zabiłeś?
- Pomyślałem, że...
- Że co? Mieliśmy tylko ukraść tą biżuterię! Poza tym ona jest taka ładna!
- I co? Przecież nas zobaczyła! Rozpoznałaby nas! Zabiliby nas za to!
- To co chcesz z nią teraz zrobić?
- Jak to co? Zakopać...
- Tak ale gdzie?
- Może na tym starym opuszczonym cmentarzysku?
- Ale tam podobno straszy...
- Ty wierzysz w takie rzeczy? Chodź szybciej!
1807 r.
- Josh? Mike? Dlaczego tak na mnie patrzycie?
- Wiesz nie mówiłem Ci tego, ale oboje uwielbiamy zabijać...Dziwne nie?A ty tutaj tak stoisz bezbronna i samotna...
- Błagam was nie róbcie tego...!
- Za późno...
- Nieeeee...
- To co z zrobimy z tym jej ślicznym ciałkiem?
- Może ten stary cmentarz?
- Dobra idziemy.
1907 r.
- Tato? Wujku? Po co wam ten nóż?
- Papa Słoneczko...
- Tatusiu...
- Biedna...Ma tylko 16 lat... Ale ma śliczną buźkę. Hehehe...
- Trzeba się jej teraz pozbyć.
- No raczej tak. Może ją zakopiemy tam na tym cmentarzysku?
- Na szczęście jest niedaleko.
2007 r.
Amelia miała 16 lat. Była piękna, mądra i bardzo popularna. Na każdej przerwie otaczał ją łańcuszek znajomych, którzy wsłuchiwali się w każde jej słowo. Jej chłopak Tom był nią zafascynowany. Nie mógł bez nie wytrzymać ani jednego dnia. Na szczęście chodzili do jednej klasy i pod pretekstem wspólnej nauki spotykali się potajemnie. Tom zawsze był spokojny i bardzo religijny. Nie chodziło tu o chodzenie do kościoła tylko na pokaz. On naprawdę wierzył.
Jednak ostatnio z Tomem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zdjął znad swojego łóżka krzyżyk, który wisiał tam od zawsze i... powiesił go z powrotem do góry nogami. Nie wiedział dlaczego to robi. Czuł się tak, jakby ktoś nim manipulował. Przestał chodzić do kościoła, a coraz częściej spotykał się z kolegami na bardzo starym cmentarzu blisko domu Amelii. Co raz rzadziej się z nią spotykał co było wręcz nie do pomyślenia. Dziewczyna próbowała z nim rozmawiać, ale on w ogóle się nie odzywał tylko powtarzał pod nosem "stare cmentarzysko, stare cmentarzysko". Postanowił o nim zapomnieć i znaleźć sobie nową sympatię, jednak nie było to takie łatwe jak jej się wydawało. Nie potrafiła zapomnieć o Tomie.
Pewnego dnia usłyszała telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis Tomie. Amelia szybko odebrała. Tom przepraszał ją i prosił o spotkanie niedaleko jej domu. Dziewczyna szybko się ubrała, pomalowała i uradowana wybiegła z domu. Kiedy dotarła na miejsce spotkania zauważyła, żę jej chłopak nie przyszedł sam. Obok stał jego kolega Clark.
- Tom dlaczego Clark przyszedł?
- Wiesz muszę Ci opowiedzieć pewną historię Amie. Co 100 lat dwoje młodych mężczyzn opętanych przez demona zabija śliczną, 16-sto letnią młodą niewiastę i zakopuje na tym starym cmentarzysku. Nie wiem czy wiesz, ale ty jesteś następna...
- Nie proszę was...Nie róbcie tego...Tom ja Cię kocham!
- On już nie istnieje...
Tom wyciągnął nóż i ruszył w stronęł Amelii. Dziewczyna odsunęła się, lecz jej noga utknęła między korzeniami. Próbowała krzyczeć, ale Clark zatkał jej usta ręką, a Tom szybkim ruchem noż poderżnął jej gardło.
- Chodźmy ją pochować.
Zakopali jej ciało i odeszli powolnym krokiem.
Do dziś na tym opuszczonym cmentarzu błąkają się duchy biednych dziewczyn. Uważaj na rok 2107...
THE END
Handzia

- Co ty robisz?! To nie tak miało być? Dlaczego ją zabiłeś?
- Pomyślałem, że...
- Że co? Mieliśmy tylko ukraść tą biżuterię! Poza tym ona jest taka ładna!
- I co? Przecież nas zobaczyła! Rozpoznałaby nas! Zabiliby nas za to!
- To co chcesz z nią teraz zrobić?
- Jak to co? Zakopać...
- Tak ale gdzie?
- Może na tym starym opuszczonym cmentarzysku?
- Ale tam podobno straszy...
- Ty wierzysz w takie rzeczy? Chodź szybciej!
1807 r.
- Josh? Mike? Dlaczego tak na mnie patrzycie?
- Wiesz nie mówiłem Ci tego, ale oboje uwielbiamy zabijać...Dziwne nie?A ty tutaj tak stoisz bezbronna i samotna...
- Błagam was nie róbcie tego...!
- Za późno...
- Nieeeee...
- To co z zrobimy z tym jej ślicznym ciałkiem?
- Może ten stary cmentarz?
- Dobra idziemy.
1907 r.
- Tato? Wujku? Po co wam ten nóż?
- Papa Słoneczko...
- Tatusiu...
- Biedna...Ma tylko 16 lat... Ale ma śliczną buźkę. Hehehe...
- Trzeba się jej teraz pozbyć.
- No raczej tak. Może ją zakopiemy tam na tym cmentarzysku?
- Na szczęście jest niedaleko.
2007 r.
Amelia miała 16 lat. Była piękna, mądra i bardzo popularna. Na każdej przerwie otaczał ją łańcuszek znajomych, którzy wsłuchiwali się w każde jej słowo. Jej chłopak Tom był nią zafascynowany. Nie mógł bez nie wytrzymać ani jednego dnia. Na szczęście chodzili do jednej klasy i pod pretekstem wspólnej nauki spotykali się potajemnie. Tom zawsze był spokojny i bardzo religijny. Nie chodziło tu o chodzenie do kościoła tylko na pokaz. On naprawdę wierzył.
Jednak ostatnio z Tomem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zdjął znad swojego łóżka krzyżyk, który wisiał tam od zawsze i... powiesił go z powrotem do góry nogami. Nie wiedział dlaczego to robi. Czuł się tak, jakby ktoś nim manipulował. Przestał chodzić do kościoła, a coraz częściej spotykał się z kolegami na bardzo starym cmentarzu blisko domu Amelii. Co raz rzadziej się z nią spotykał co było wręcz nie do pomyślenia. Dziewczyna próbowała z nim rozmawiać, ale on w ogóle się nie odzywał tylko powtarzał pod nosem "stare cmentarzysko, stare cmentarzysko". Postanowił o nim zapomnieć i znaleźć sobie nową sympatię, jednak nie było to takie łatwe jak jej się wydawało. Nie potrafiła zapomnieć o Tomie.
Pewnego dnia usłyszała telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis Tomie. Amelia szybko odebrała. Tom przepraszał ją i prosił o spotkanie niedaleko jej domu. Dziewczyna szybko się ubrała, pomalowała i uradowana wybiegła z domu. Kiedy dotarła na miejsce spotkania zauważyła, żę jej chłopak nie przyszedł sam. Obok stał jego kolega Clark.
- Tom dlaczego Clark przyszedł?
- Wiesz muszę Ci opowiedzieć pewną historię Amie. Co 100 lat dwoje młodych mężczyzn opętanych przez demona zabija śliczną, 16-sto letnią młodą niewiastę i zakopuje na tym starym cmentarzysku. Nie wiem czy wiesz, ale ty jesteś następna...
- Nie proszę was...Nie róbcie tego...Tom ja Cię kocham!
- On już nie istnieje...
Tom wyciągnął nóż i ruszył w stronęł Amelii. Dziewczyna odsunęła się, lecz jej noga utknęła między korzeniami. Próbowała krzyczeć, ale Clark zatkał jej usta ręką, a Tom szybkim ruchem noż poderżnął jej gardło.
- Chodźmy ją pochować.
Zakopali jej ciało i odeszli powolnym krokiem.
Do dziś na tym opuszczonym cmentarzu błąkają się duchy biednych dziewczyn. Uważaj na rok 2107...
THE END
Handzia


czwartek, 1 listopada 2007
"1 Listopada"
Jak wiadomo pierwszego listopada jest obchodzone to święto zmarłych. W tym dniu ich dusze odwiedzają bliskich oraz tych, którzy w przeszłości sprawili im przykrość. Jednak jeśli ktoś zamordował kogokolwiek w tym dniu i nie przyznał się do winy, niech ma się na baczności.
Carl mieszka w Deadmound City od urodzenia. Jest on nauczycielem matematyki w niedawno utworzonym liceum - Zombie High.
Szkoła ta jest spokojnym miejscem, gdzie uczniowie są zadowoleni i uśmiechnięci. Carla spotkał wątpliwy zaszczyt bycia wychowawcą klasy Ib. Od początku nie potrafił dogadać ze swoimi uczniami. Wydawało mu się, że jego wychowankowie śmieją się z niego za jego plecami. Wciąż myśląc o swoich problemach nie umiał skupić się na nauczaniu.
Jego zdaniem najgorsza była Maddie. Nie wiadomo dlaczego, Carl nienawidził jej z całego serca. Była zdolna, ładna i bardzo spokojna. Zazwyczaj siedziała sama i do nikogo się nie odzywała. Może właśnie ten jej spokój tak denerwował profesora.
1 listopada, gdy skończyły się lekcje uczniowie zaczęli wylewać się ze szkoły (mimo święta w Deadmount City uczniowie musieli iść do szkoły). Jedyną uczennicą, która została w szkole była Maddie. W szkolnej bibliotece chciała się jeszcze pouczyć na sprawdzian. Około siedemnastej trochę zmęczona, postanowiła wracać do domu. Mieszkała dość daleko od szkoły, i musiała iść polna dróżką.
Tą samą drogą wracał do domu profesor. Było już ciemno a on miał za sobą ciężki dzień i jeszcze cięższy przed sobą. Jutro miała być kolejna godzina wychowawcza, na której znowu będzie musiał wysłuchiwać ich śmiechów i drwin. Chcąc jak najszybciej dotrzeć do domu, i zasiąść przy kominku z szklaneczką ulubionej whisky, przycisnął pedał gazu. Nie zauważył drobnej postaci, która szła poboczem. Auto szarpnęło i poczuł głuche uderzenie. Na przedniej szybie pojawiła się krew.
- Cholera!-zaklął przestraszony Carl- Mam nadzieje, że to tylko sarna!
Wyszedł z samochodu i krzyknął z przerażenia. Przed maską samochodu zauważył nieruchome, zmasakrowane ciało dziewczyny. Pochylił się nad nią i rozpoznał rude włosy Maddie.
- O Boże...I co ja teraz zrobię?? Wyrzucą mnie z pracy albo wsadzą do więzienia! Nie, nie mogą. Co ja gadam pewnie, że mogą!!! Wiem! Pozbędę się jej ciała i nikt o niczym się nie dowie.- gadał sam do siebie Carl.
Wyjął z bagażnika składaną łopatę, zarzucił bezwładne ciało dziewczyny na ramię i wszedł między drzewa. Wykopał płytki dół w wilgotnej ziemi, wrzucił do niego ciało starając się na nie nie patrzeć. Szybko zaspyał dół ziemią i przykrył zbutwiałymi liśćmi. Nie odwracając się pognał do samochodu i odjechał z piskiem opon.
Przez cały rok dręczyły go koszmary o Maddie. Na szczęście nikt nie znalazł jej ciała. 1 listopada Carl nie poszedł do pracy. Od rana czuł się paskudnie. Bolała go głowa i było mu niedobrze. Próbował zasnąć, lecz za każdym razem śnił mu się ten wypadek i budził się z krzykiem.
- Spróbuję ostatni raz... Jezu, jak ja się źle czuję..
Tym razem nie śniło mu się nic, lecz nie pospał zbyt długo. Obudził go cichy szmer.
- O co chodzi?
Szmer dochodził z kuchni. Carl trochę przestraszony ruszył w jej stronę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersiach. Przed nim stała żywa Maddie. Albo prawie żywa Maddie.
- Dlaczego się nie przyznałeś?-powiedziała sennym głosem.
- Ja się bałem...
- A teraz się nie boisz?
- Boję...Maddie proszę zostaw mnie. Ja przepraszam. Ja nie chciałem. Ja...
- Nie tłumacz mi się! Czy wiesz, że leżąc na masce jeszcze żyłam? Tak, byłam zmasakrowana, ale żyłam! Nie miałam siły się poruszyć, a ty zakopałeś mnie żywcem!
- Co? Ja nie wierzę...Czego chcesz ode mnie? Chcesz zemsty? Chcesz mojej śmierci?
- O nie...Śmierć to zbyt proste rozwiązanie...Przez cały rok będę Cię odwiedzać w snach. A 1 listopada odwiedzę Cię osobiście. I spotkamy się pod ziemią!
- Jak to?
Nie usłyszał odpowiedzi. Cały świat zawirował i stracił świadomość. Obudził się gdzieś, gdzie było bardzo ciasno i ciemno. Nie mógł się poruszyć ani oddychać. Wtedy zrozumiał, że jest zakopany. Nie umierał. Nie potrafił zasnąć. A obok niego leżały gnijące zwłoki Maddie...
Następnego dnia Carl obudził się w swoim łóżku...
THE END
Handzia
Carl mieszka w Deadmound City od urodzenia. Jest on nauczycielem matematyki w niedawno utworzonym liceum - Zombie High.
Szkoła ta jest spokojnym miejscem, gdzie uczniowie są zadowoleni i uśmiechnięci. Carla spotkał wątpliwy zaszczyt bycia wychowawcą klasy Ib. Od początku nie potrafił dogadać ze swoimi uczniami. Wydawało mu się, że jego wychowankowie śmieją się z niego za jego plecami. Wciąż myśląc o swoich problemach nie umiał skupić się na nauczaniu.
Jego zdaniem najgorsza była Maddie. Nie wiadomo dlaczego, Carl nienawidził jej z całego serca. Była zdolna, ładna i bardzo spokojna. Zazwyczaj siedziała sama i do nikogo się nie odzywała. Może właśnie ten jej spokój tak denerwował profesora.
1 listopada, gdy skończyły się lekcje uczniowie zaczęli wylewać się ze szkoły (mimo święta w Deadmount City uczniowie musieli iść do szkoły). Jedyną uczennicą, która została w szkole była Maddie. W szkolnej bibliotece chciała się jeszcze pouczyć na sprawdzian. Około siedemnastej trochę zmęczona, postanowiła wracać do domu. Mieszkała dość daleko od szkoły, i musiała iść polna dróżką.
Tą samą drogą wracał do domu profesor. Było już ciemno a on miał za sobą ciężki dzień i jeszcze cięższy przed sobą. Jutro miała być kolejna godzina wychowawcza, na której znowu będzie musiał wysłuchiwać ich śmiechów i drwin. Chcąc jak najszybciej dotrzeć do domu, i zasiąść przy kominku z szklaneczką ulubionej whisky, przycisnął pedał gazu. Nie zauważył drobnej postaci, która szła poboczem. Auto szarpnęło i poczuł głuche uderzenie. Na przedniej szybie pojawiła się krew.
- Cholera!-zaklął przestraszony Carl- Mam nadzieje, że to tylko sarna!
Wyszedł z samochodu i krzyknął z przerażenia. Przed maską samochodu zauważył nieruchome, zmasakrowane ciało dziewczyny. Pochylił się nad nią i rozpoznał rude włosy Maddie.
- O Boże...I co ja teraz zrobię?? Wyrzucą mnie z pracy albo wsadzą do więzienia! Nie, nie mogą. Co ja gadam pewnie, że mogą!!! Wiem! Pozbędę się jej ciała i nikt o niczym się nie dowie.- gadał sam do siebie Carl.
Wyjął z bagażnika składaną łopatę, zarzucił bezwładne ciało dziewczyny na ramię i wszedł między drzewa. Wykopał płytki dół w wilgotnej ziemi, wrzucił do niego ciało starając się na nie nie patrzeć. Szybko zaspyał dół ziemią i przykrył zbutwiałymi liśćmi. Nie odwracając się pognał do samochodu i odjechał z piskiem opon.
Przez cały rok dręczyły go koszmary o Maddie. Na szczęście nikt nie znalazł jej ciała. 1 listopada Carl nie poszedł do pracy. Od rana czuł się paskudnie. Bolała go głowa i było mu niedobrze. Próbował zasnąć, lecz za każdym razem śnił mu się ten wypadek i budził się z krzykiem.
- Spróbuję ostatni raz... Jezu, jak ja się źle czuję..
Tym razem nie śniło mu się nic, lecz nie pospał zbyt długo. Obudził go cichy szmer.
- O co chodzi?
Szmer dochodził z kuchni. Carl trochę przestraszony ruszył w jej stronę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersiach. Przed nim stała żywa Maddie. Albo prawie żywa Maddie.
- Dlaczego się nie przyznałeś?-powiedziała sennym głosem.
- Ja się bałem...
- A teraz się nie boisz?
- Boję...Maddie proszę zostaw mnie. Ja przepraszam. Ja nie chciałem. Ja...
- Nie tłumacz mi się! Czy wiesz, że leżąc na masce jeszcze żyłam? Tak, byłam zmasakrowana, ale żyłam! Nie miałam siły się poruszyć, a ty zakopałeś mnie żywcem!
- Co? Ja nie wierzę...Czego chcesz ode mnie? Chcesz zemsty? Chcesz mojej śmierci?
- O nie...Śmierć to zbyt proste rozwiązanie...Przez cały rok będę Cię odwiedzać w snach. A 1 listopada odwiedzę Cię osobiście. I spotkamy się pod ziemią!
- Jak to?
Nie usłyszał odpowiedzi. Cały świat zawirował i stracił świadomość. Obudził się gdzieś, gdzie było bardzo ciasno i ciemno. Nie mógł się poruszyć ani oddychać. Wtedy zrozumiał, że jest zakopany. Nie umierał. Nie potrafił zasnąć. A obok niego leżały gnijące zwłoki Maddie...
Następnego dnia Carl obudził się w swoim łóżku...
THE END
Handzia

Subskrybuj:
Posty (Atom)